czwartek, 6 sierpnia 2015

ITALIA 2015: Sirmione, Genua, Portofino, Riomaggiore, Piza, Florencja !


Dzień 1
Wyjazd z Rybnika z małymi przygodami, około godziny 7 rano. 4 osoby, 2 na 2 ...
Na trasie zakup winiet a następnie pokonanie około 1300km poprzez Czechy, Austrię, autostrady i lokalne drogi, by finalnie dojechać do Genui. Tuż przed Genuą odwiedziliśmy słynny zamek w miejscowości Sirmione, nad jeziorem Garda. Na miejscu spodziewałem się czegoś na wzór kiedyś wiedzanego zamku Eilean w Szkocji, czyli prawdziwej fortecy, potężnego zamku, pięknego otoczenia. W zasadzie .. wszystko to zobaczyłem na miejscu. Z jednym małym szczególem. Miejsce to zostało tak mocno skomercjalizowane, że turysta depcze tam turyście po piętach a sam zamek tonie w zalewie restauracji, sklepów z pamiątkami itd.
Do Genui dojechaliśmy późnym wieczorem. Miasto, które "znałem" z ubiegłorocznej wyprawy, tym razem pokazało mi zupełnie inne oblicze. Dotychczas miasto poznałem z "dolnego piętra". Tym razem, próbując dojechać do naszego hostelu, wjechaliśmy chyba na sam szczyt miasta. Zabudowa bardzo nas zaskoczyła. Potężne pylony, na których wiły się kolejne drogi, autostrady. Bloki skalne złupane dość niechlujnie, a pomiędzy nimi bloki, domy, masa bloków. Haotycznie rozmieszczone budynki, zaskakujące swoimi kierunkami i nachyleniem uliczki, niemal niemożliwy do odnalezienia hostel. W jego znalezieniu pomógł nam mieszkaniec Genui, oczywiście przebywający w okolicy na skuterze, którymi zalane są włoskie ulice. Od tubylca usłuszałem wypowiedziane z przekąsem "Welcome to Genova".
Noc spędziliśmy więc w hostelu, 2 piętrowe łóżka, przyzwoita łazienka, gorąca noc.
Dzień 2
Następnego dnia ruszyliśmy do sławnego z piosenek i koncertów Portofino. Spodziewałem się iż Portofino będzie "kalką" Cinque Terre jak i kolejnych podobnych, pełnych kolorowych domów miasteczek. Nie poczułem się zaskoczony. Portofino przypominało mi jedno z miasteczek Cinque Terre. Były kolorowe domki, była przystań, były drogie jachty i sporo turystów.
Następnie ruszyliśmy do Riomaggiore. Znane mi już sprzed roku kręte ścieżki, prowadzące często wzdłuż urwisk, do samego Riomaggiore. Niestety, gdy dojechaliśmy do miasteczka okazało się, że nie jesteśmy w stanie w nim zaparkować. Pojechaliśmy więc do kolejnego, równie dobrze mi znanego z poprzednich wypraw, Manaroli. Piękne miasto, domy ułożone kaskadowo, są też skały, sporo turystów, wiele kolorów dookoła. Widok ten zobaczyłem po raz trzeci i chyba już wystarczy mimo jego piękna ;)

Kolejnym naszym punktem była słynna Piza i krzywa wieża. Piza zaskoczyła nas pozytywnie jak i negatywnie. Dojechaliśmy spokojnie na miejsce, przebiliśmy się przez gąszcz straganów z pamiątkami. Dotarliśmy do placu ... a na nim katedra (?), choć mniejsza z nią. Jest, jest wieża i to jaka. Na wszystkich zrobiła spore wrażenie, tego nie dało się ukryć. Podziwialiśmy wieżę, która zyskała sławę przez to iz przy jej budowie poszło po prostu coś nie tak. Gdyby była prosta, byłaby jedną z wielu na świecie. A tak staliśmy przed wieżą i dziwiliśmy jak to jest, że ma kształt banana, i że nie "złożyła się" dawno temu. Bardzo ciekawe miejsce, pełne też turystów probujących "przytrzymać" wieżę na wiele sposobów. Bardzo fajne miejsce, polecam ze względu na ciekawy klimat jak i walory wizualne, tak bym to nazwał.
Pobyt w Pizie chcieliśmy zakończyć spróbowaniem sławnej pizzy ... Niestety, popełniliśmy tradycyjny błąd nakręconego turysty. Daliśmy się uwieść pani zaganiacz ... która namówiła nas na 2 pizze margarita. Niestety nawet informacja iż pizza będzie gotowa za 5 minut nie wzbudziło naszych podejrzeń. Dostaliśmy 2 pizze, które wciągneliśmy tylko dlatego, że byliśmy bardzo głodni. To była profanacja pizzy ... odgrzana na oleju, pizza z zamrażarki. Gdy pani doliczyła jeszcze opłatę za serwis, wściekli powiedzieliśmy co sądzimy o ich pizzy. Niestety, na pani z restauracji nie zrobiło to żadnego wrażenia. Zdegustowani kulinarnie, opuściliśmy Pizę.

Kolejnym przystankiem była Florencja i muszę przyznać, bardzo przyjemy hotel z basenem. Był czas na wino, rano zaś na basen, pływanie, opalanie, dobre śniadanie i na szybkie zwiedzanie Florencji. Z uwagi na fakt iż postanowiliśmy zwiedzać głównie małe, kameralne mieścinki, dużym miastom poświeciliśmy niewiele czasu. Tak też było w przypadku Florencji. Zobaczyliśmy "stare miasto", słynny most z "domkami" wrośniętymi na całej jego dlugości. Właśnie to chciałem we Fłorencji zobaczyć choć nie miałbym nic przeciwko by zobaczyć ten widok na tle zachodzącego słońca. Spełniony na swój sposób, jak i reszta ekipy, ruszyliśmy dalej.

1 komentarz: